CV? CV to jest przeszłość. Było przydatne 500 lat temu, gdy Leonardo Da Vinci wysyłał pierwsze profesjonalne CV swojemu pracodawcy, ale teraz? Badania wskazują, ze 86 proc. rozmów o pracę kończy się fiaskiem. To drogie, nieskuteczne, irytujące. Zamiast CV wprowadziliśmy testowanie. Dajemy kandydatom do pracy konkretne zadanie do wykonania w ramach potwierdzenia ich kompetencji. Po co więcej? Przetestowanie wszystkich 10 tys. nowych kandydatów, którzy pojawiają się u nas co tydzień, jest trudne i czasochłonne, ale za to daje pewność, że dobieramy dokładnie tych ludzi, których firmy szukają.
Polak może zarabiać jak Amerykanin, jeśli pracuje w chmurze
Nie rozumiem, dlaczego wysokość pensji ma uzasadnienie geograficzne. Dobrym programistą można być i w Polsce, i w USA – przekonuje Andy Tryba, założyciel globalnej firmy pośrednictwa pracy Crossover, który postanowił zlikwidować państwowe granice na rynku pracy.
ObserwatorFinansowy.pl: Stworzył pan ubera dla rynku pracy?
Andy Tryba: Wypraszam sobie. Klienci ubera są z nim przez kilkanaście minut, na czas podróży. Nasi klienci są z nami rok, dwa, trzy… Nasza idea jest prosta: znaleźć najlepszych profesjonalistów, pogrupować ich w zespoły i zaoferować ich pracę chętnym firmom.
Bez względu na granice?
To jest clue całego pomysłu. Dzięki nam Polak, pozostając w Polsce, może zarabiać jak Amerykanin.
To brzmi bajkowo, a wywiad to nie folder reklamowy. Ekonomiści tłumaczą, że to niemożliwe. Polacy zarabiają mniej niż na Zachodzie, bo produktywność w Polsce jest niższa. Mylą się?
W pewnym sensie tak. Korporacje są obecnie ograniczone geograficznie, jeśli chodzi o poszukiwanie nowych utalentowanych pracowników. To fakt. Znajdują takowych w okolicy i ustalają ich pensje w odniesieniu do lokalnych warunków życia, poziomu konsumpcji, cen, podatków, a przede wszystkim w odniesieniu do lokalnego poziomu konkurencyjności na rynku.
Tak musi być. Jeśli fabryka działa w USA, to zatrudnia ludzi mieszkających w USA.
Tak. I istnieje cały zbiór profesji, które są skazane na taki model zatrudnienia. A jednak każda praca, którą można wykonywać zdalnie i za pomocą komputera oraz internetowej chmury przesyłać zrealizowane zadania, kwalifikuje się do innego modelu. Jeśli szukasz programisty, dlaczego miałbyś ograniczać się do najbliższej okolicy, regionu czy nawet kraju? Możesz wybierać najlepszych pracowników spośród 7 mld ludzi. To tak jak w futbolu. Jeśli dany klub może sobie pozwolić na największe talenty z całego świata, sam będzie najlepszy. Jeśli ograniczy się do własnej szkółki, będzie co najwyżej dobry.
Załóżmy, że ów programista mieszka w Polsce. Zazwyczaj agencje pośrednictwa pracy przyjmują niekorzystny dla zatrudnianych modus operandi. Chcą otrzymać od firmy X jak najwięcej, a pracownikowi Y wypłacić jak najmniej. Im większa ta różnica, tym więcej zarabiają. Nasz programista wykonujący zlecenia dla firmy z USA wcale nie będzie zarabiał tak jak jego amerykański odpowiednik.
Myli się pan. Faktycznie tak działają klasyczne agencje outsourcingowe. Ale w świecie internetu to już nie przejdzie. My działamy tak: pytamy firmę X, ile chce płacić poszukiwanym pracownikom. Jest to np. 50 dolarów za godzinę. Szukamy wówczas kogoś, kto zechce pracować na takich warunkach. Nasza prowizja nie zmieni wysokości tej pensji. Jest opłatą manipulacyjną narzucaną przez nas firmie ponad te 50 dolarów. Wynosi 10 proc. wartości zarobków.
To miłe z waszej strony, ale jestem przekonany, że firmy, wiedząc o tym, już na dzień dobry to zdyskontują, zaniżając oferowane pensje. Zamiast 50 dolarów za godzinę zaproponują 47 dolarów. Nie da się pominąć kwestii kosztów.
To jasne, że wiele firm, nawet w USA, patrzy na pracowników jako na źródło potencjalnych oszczędności. Liderzy rynkowi myślą jednak inaczej. Wiedzą, że szukając na globalnym rynku, mogą znaleźć talenty przynoszące zwrot znacznie większy niż koszt ich znalezienia. Wracając do produktywności, to ludzie produktywni i nieproduktywni, specjaliści i pseudospecjaliści, talenty i beztalencia są wszędzie – w Niemczech, w USA, w Polsce. Jednym z głównych architektów oprogramowania w naszej firmie jest Polak. Dostaje pensję amerykańską. Narodowość, granice nie mają znaczenia. Liczy się talent i umiejętności, których szukamy obecnie w 85 krajach świata.
Szukacie pracowników aktywnie, na zasadzie head huntingu, czy może to oni do was wysyłają swoje CV?
CV? CV to jest przeszłość. Było przydatne 500 lat temu, gdy Leonardo Da Vinci wysyłał pierwsze profesjonalne CV swojemu pracodawcy, ale teraz? Badania wskazują, ze 86 proc. rozmów o pracę kończy się fiaskiem. To drogie, nieskuteczne, irytujące. Zamiast CV wprowadziliśmy testowanie. Dajemy kandydatom do pracy konkretne zadanie do wykonania w ramach potwierdzenia ich kompetencji. Po co więcej? Przetestowanie wszystkich 10 tys. nowych kandydatów, którzy pojawiają się u nas co tydzień, jest trudne i czasochłonne, ale za to daje pewność, że dobieramy dokładnie tych ludzi, których firmy szukają.
Wątpię, że jest to pewność stuprocentowa. Ale zostawmy to. Jak to wygląda w szczegółach? Czy ci ludzie są zatrudniani przez was jako pośredników, żeby świadczyć usługi tym firmom? Czy może te firmy zatrudniają ich bezpośrednio?
Nie. To zazwyczaj osoby posiadające własną działalność gospodarczą, które rozliczają się na podstawie faktur. Często praca jest im więc po prostu zdalnie zlecana.
I pan sądzi, że taki model pracy jest przyszłością?
Tak. Coraz więcej ludzi pracuje w chmurze. Porównajmy sobie obecną sytuację z tą sprzed 20 lat. Wzrost zatrudnienia w tym kontekście jest ogromny! Profesje, które można wykonywać na odległość, zagospodarowują już ok. 25 proc. rynku pracy w USA. Ludzie, którzy chcą szukać najlepszej i najlepiej płatnej pracy bez względu na lokalizację, tworzą wielki rynek.
A nie małą niszę? Nie każdą pracę teoretycznie zdalną można w praktyce zdalnie wykonywać. Firmy wciąż wynajmują biura. Wciąż chcą, by ludzie tam przychodzili. Ma to oczywiste uzasadnienie. Po pierwsze, jest większa kontrola nad pracownikiem. Po drugie, lepszy przepływ informacji. Po trzecie, realna współpraca wynikająca z kontaktu face to face sprawia, że rodzą się nowe pomysły. Po czwarte, jest kwestia bezpieczeństwa danych.
Wiele firmy prezentuje takie skostniałe postrzeganie świata. Ono usztywnia ludzi, ich działanie i myślenie. W dobie presji na konkurencyjność to biznesowe samobójstwo. Teraz mamy pokolenie millenialsów, którzy nie chcą o 5 rano wstawać, żeby na 8 dotrzeć do pracy. Chcą czuć, że sami planują swój dzień. Te firmy, które to zrozumieją, wygrają. Inne przestaną być konkurencyjne.
A ja mam wrażenie, że gdyby „zuberyzowano” do końca rynek pracy, to zniknęłoby pojęcie stałości zatrudnienia. Po co mi świetny pracownik z Polski na stałej umowie, jeśli jutro mogę znaleźć kogoś 10 razy lepszego z Białorusi? Ludzie na to nie pójdą, bo potrzebują pewności, że będą zarabiać nie tylko w przyszłym miesiącu, lecz także przez najbliższy rok czy dwa. To bariera rozwoju dla pańskiego innowacyjnego modelu zatrudnienia.
Do pewnego stopnia ma pan rację. Z całą pewnością konkurencja o najlepsze zarobki wzrośnie. W tych czasach nie rozwijać się znaczy się cofać. Dlatego my nawet po tym, gdy programista X, księgowy Z lub prawnik Y znajdą dzięki nam pracę, pomagamy się im rozwijać. Sprawdzamy, czy zespoły profesjonalistów podnoszą kwalifikacje, dopingujemy, dajemy narzędzia. Koniec końców firmy wcale nie chcą zatrudniać na jednodniowy akord, one także potrzebują oddanych pracowników na stałe. Jeśli specjalista pracuje u ciebie rok, zyskuje wiedzę o funkcjonowaniu twojej firmy, zdolność rozumienia jej potrzeb, nabywa dodatkowej wartości. Nie chcesz go zwolnić.
Załóżmy, że ma pan rację i rynek zatrudnienia pójdzie w kierunku wirtualnego przekraczania granic bez konieczności fizycznego opuszczania swojego kraju. Pojawia się jednak jeszcze jeden problem: państwo. Sądzi pan, że rządy tak łatwo zaakceptują fakt, że część ich obywateli zatrudniania jest w kraju o zupełnie innych regulacjach rynku pracy? Kolejna rzecz to podatki. Optymalne będzie rejestrowanie indywidualnej działalności w rajach podatkowych, co uszczupli budżety innych państw, bo mówimy o dobrze płatnych profesjach. Z tym rządy także ostro walczą.
Moim zdaniem problem regulacji, które mogłyby zdusić biznes, jest demonizowany.
Naprawdę? Uber w wielu krajach i miastach jest zakazany. Serwis Airbnb pozwalający na tani wynajem także. Skąd ta pewność, że pański biznes nie będzie następny?
Wkrótce do władzy dojdą ludzie, którzy myślą nowocześnie, a internet, chmura, brak barier jest dla nich stanem naturalnym. Teraz jednak opór przeciwko innowacjom jest do pewnego stopnia zrozumiały – kruszą w podstawach całe tradycyjne branże, zagrażają wielu interesom. Historia jednak uczy, że ci, którzy chcą innowacje ograniczać, przegrywają. Operatorzy tradycyjnych telefonów kablowych i tradycyjne telewizje przegrały z nowoczesnymi telekomami i Netflixem, choć im to było nie w smak. Problemy Ubera są tymczasowe. Nie znam nikogo, kto woli tradycyjne taksówki. Ich koniec jest tym bliższy, im bliżej do popularyzacji samojezdnych aut. One w połączeniu z aplikacjami typu Uber stworzą produkt wielokrotnie lepszy.
Pan stworzył w Austin lokalny odpowiednik Ubera – RideAustin. Przymierza się pan do wejścia w ten rynek na szerszą skalę?
RideAustin to eksperyment non-profit. W Austin działał kiedyś Uber, ale właśnie w wyniku regulacji już nie działa.
Jak to?
Korporacje taksówkarskie wymusiły konieczność potwierdzania rejestracji kierowców Ubera za pomocą odcisków palców. W praktyce oznaczało to, że proces rejestracji, który wcześniej trwał jeden dzień, teraz przeciągał się nawet do kilku tygodni, bo konieczna stała się wizyta w urzędzie i papierologia.
Może chodziło o bezpieczeństwo?
Oficjalnie tak, chociaż Uber sam miał znacznie lepsze wirtualne sposoby werfyfikacji swoich kierowców niż tradycyjne korporacje. I to nie tylko przed ich zatrudnieniem, ale również w trakcie, bo przecież funkconuje tam system oceny kierowców, kontrola trasy za pomocą GPS itd. W wyniku regulacji Uber i Lyft opuścili Austin, zostawiając 10 tys. kierowców i setki tysięcy pasażerów na lodzie.
Postanowiliście ich przejąć?
Pomóc im. Jak mówiłem, działamy non-profit. Działamy już pół roku, mamy zarejestrowanych 4 tys. kierowców, ok. 300 tys. odbytych przejazdów.
Zarabiają tyle co wcześniej?
Mniej więcej, a może nawet więcej, bo my bierzemy tylko opłatę na pokrycie kosztów, 1,5 dolara od kursu.
Lokalność to rzadka cecha aplikacji mobilnych. Te zwycięskie mają skłonność do przekształcania się w globalne monopole. To także jeden z głównych zarzutów przeciwko gospodarce cyfrowej – nie wiadomo, gdzie dany monopol tak naprawdę się mieści.
Ale czy to źle? Większość monopoli naturalnych w świecie cyfrowym bierze się stąd, że oferuje najlepszy produkt. Intel, Microsoft czy nawet Uber… Jeśli masz 85 proc. rynku, to znak, że robisz coś, czego ludzie potrzebują. W przypadku aplikacji mobilnych globalność jest pożądana, bo zwiększa funkcjonalność. Nie chciałby pan w każdym nowym mieście instalować nowej dedykowanej mu aplikacji taksówkarskiej, prawda? Takie aplikacje jak RideAustin to tylko wyjątki.
Rozmawiał Sebastian Stodolak
Andrew Tryba – z wykształcenia inżynier po University of Illinois; dawniej dyrektor ds. strategii w Intelu, obecnie szef firmy Crossover, globalnej firmy pośrednictwa pracy i twórca aplikacji RideAustin, która działa w milionowym Austin w Texasie. Tryba doradza także w Białym Domu.
źródło: ObserwatorFinansowy.pl